Wydawnictwo mało znane, trudne do zdobycia w formie fizycznej, sam projekt jakby zapomniany przez świat. Tworzył go jeden człowiek - Narqath, obecnie jeden z członków fińskiej kapeli Azaghal. W latach 90. wydał 3 kasetowe wydawnictwa i skończył. Dużo melodii, riffów tego projektu wykorzystał właśnie wspomniany Azaghal w swoich demówkach i pierwszym albumie.
Cała twórczość zespołu zasługuje na wspomnienie, jakąś kompilację wszystkich wydawnictw, ale szczyt możliwości i ambitności został osiągnięty właśnie na tym wydawnictwie. Pomińmy już stronę Prophesy, niczym nazbyt ciekawym nie jest, singapurski projekt da się słuchać, ale jakoś nie zapada to w pamięć, nudnawe jest i niewyróżniające się. Zaś strona druga - miód na uszy, cudo!
Zmajstrowano i załatwiono nam niezwykle klimatyczny i oryginalny kawał niesztampowego blacku. Melodyjne konstrukcje i wiodące klawisze dostarczają temu wszystkiemu mroku, klimatu jakby tej koźlej świątyni wspominanej w tytule jednego utworu. Gitary i perkusja schodzą na drugi plan, można nie zauważyć ich nawet. Wokal miejscamy zdaje się wręcz obłąkańczy, attilowaty nawet bardziej niż Attilii. Sam nośnik dodaje węgla do pieca i słuchane w nocy, w odpowiednich warunkach i klimacie potrafi być niesamowitym doświadczeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz